Dziś rano wydarzył się dramat.
kasza manna na mleku ryżowym, podana z mango, ananasem, bananem, brzoskwinią, orzechami nerkowca, sezamem i syropem daktylowym
Obudziłem się z niecodzienną ochotą na gofry, zważywszy na to, że gofrownicę otrzymałem stosunkowo niedawno i nie miałem jeszcze okazji się nimi "najeść".
To do dzieła; uparłem się, że zrobię je z kaszy jaglanej. Gotuję kaszę, przyrządzam ciasto, wlewam do gofrownicy. Cały w skowronkach zerkam co pięć sekund na zegarek, nie mogąc usiedzieć na krześle. Wiercę się, jakby ktoś pod tyłek podłożył mi pół tony rozżarzonych węgli. Już czas.
Powoli, drżącą dłonią i z niespokojnym oddechem, uchylam pokrywę urządzenia, zniecierpliwiony do granic.
Nadal nie wiem, co było gorsze. To, że moje wyśnione gofry okazały się dużo więcej niż katastrofą, czy to, że byłem już tak głodny, iż spokojnie mógłbym wciągnąć w siebie dziesięć łubianek truskawek.
Ale coś zjeść trzeba! Wybór padł na kaszę mannę - chyba najszybszą rzecz, jaką mogłem wtedy upichcić. Podałem ją z tropikalną mieszanką owoców.
I wiecie co? Była niesamowita. Przesłodka i zachwycająca każdym kęsem. Ekstremalnie egzotyczna. Ge-nia-lna.
Najwidoczniej los może się do nas uśmiechnąć nawet w chwilach największego nieszczęścia. :)